Opinia użytkownika: zarejestrowany-uzytkownik
Dotycząca firmy: Restauracja hotelu "Victor"
Treść opinii: Konstytucja gwarantuje mi prawo do niedyskryminowania z jakiejkolwiek przyczyny, a więc także w sytuacji, gdy należę do jakiejkolwiek mniejszości. A należę. Mam z jednej strony przyjemność, ale z drugiej chyba nieszczęście być wegetarianką. Dlaczego nieszczęście? Jak trudne to bywa w niektórych sytuacjach - opiszę. W sobotę, 14 sierpnia br. moja siostrzenica brała ślub. Zamiast wesela postanowiła wyprawić uroczysty obiad. Zdecydowała się na restaurację hotelu „Victor” w Pruszkowie, polecaną jej przez znajomych jako dobra. Historia zaczyna się już przed wejściem do lokalu, kiedy to zostałam poinformowana, że panowie kelnerzy nie pozwolili usadzić gości przy stole tak, jak chcieliby tego gospodarze, lecz sami wydzielili miejsce dla mnie i córki – dwóch wegetarianek. (Nawiasem mówiąc to wydzielenie miejsca nie przeszkodziło im potem częstować nas usilnie wszystkimi mięsnymi daniami.) Może to zbyt osobiste, ale poczułam się jak wysłana do getta. Córka moja przez panów kelnerów została skazana na siedzenie ze starymi babami zamiast z młodzieżą. Oprócz tego, że jestem wegetarianką, mam jeszcze inne przywary: jedną z nich jest ta, że mam uczulenie na paprykę. Dlatego przy zamawianiu przyjęcia siostrzenica umówiła się na potrawę, która wprawdzie nie przypadła mi do gustu, ale miała być wegetariańska i bez papryki (makaron z sosem jarzynowym, ale bez papryki). Cóż jednak stało się przy stole? Wszyscy goście dostali jakieś wykwintne (przynajmniej z wyglądu), fikuśnie udekorowane potrawy, a ja i córka – prymitywnie wyglądające „michy” pełne makaronu polane sosem z... czym? Papryką, proszę Państwa, całą górą papryki. Odesłałam talerz do kuchni – obrażony widocznie kucharz uznał, że skoro tak, to nie muszę nic jeść na tym obiedzie i nie wymienił mi odesłanej potrawy na inną. Po interwencji samej panny młodej i jej matki przysłał mi taką samą „michę” pełną tego samego makaronu, polanego sosem, w którym tym razem był kalafior. Radość moja była przedwczesna: kalafior był surowy. Nie dał się nawet przekroić nożem, który – nawiasem mówiąc – był zupełnie tępy. Ponowne odesłanie talerza do kuchni zaskutkowało tym, że zostałam znów pozbawiona obiadu. Widząc to moja siostra, gospodyni przyjęcia i matka panny młodej poszła do kucharza i zażądała podania mi jednak czegoś. Dowiedziała się, że nic nie ma. Ostatecznie jednak kucharz przyznał, że zostało mu trochę gnocchi z tego lepszego obiadu dla „normalnych”. Zadysponowała więc, żeby mi to podać. Chwila oczekiwania... i co wjeżdża na stół? Następna „micha” pełna makaronu, który okazał się niedogotowany, nieposolony, nieprzyprawiony, po prostu obrzydliwy. Muszę dodać, że był to najtańszy gatunek makaronu, sprzedawany w Tesco po 98 gr za 400 g – w restauracji 4-gwiazdkowego hotelu (sic!). Tak się skończył mój obiad na ślubie mojej siostrzenicy. Przeżycie niezapomniane. Na zawsze. Dzień, który miał być jednym z najprzyjemniejszych, zamienił się w koszmar. Dodam, że w tejże restauracji 4-gwiazdkowego hotelu talerze przychodziły z kuchni brudne, więc obrus przed nami był z każdą potrawą coraz bardziej usmolony, a na koniec obiadu zabrakło kawy dla gości. Wprawdzie te dolegliwości dotyczyły nie tylko nas dwóch, ale po wcześniejszych przeżyciach nam sprawiły większą przykrość. W 34-stopniowym upale restauracji nie stać było, żeby do napojów zafundować nam lód. Jednym słowem było niesmacznie, głodno, brudno i siermiężnie. Wietnamskie knajpy mają usługę na wyższym poziomie. Drodzy Państwo - zastanówcie się nie2, ale 5 razy, zanim wybierzecie się do tego lokalu, a jeśli jesteście wegetarianami, omijajcie go szerokim łukiem.