Mix electronis - firma prowadząca sklep internetowy oraz sieć salonów. Żeby ułatwić dotarcie do salonu, firma pokusiła się nawet o zamieszczenie na stronie internetowej aż trzech rodzajów mapek, w tym mapki z satelity. Wizerunkowo to fajnie wygląda, ale w praktyce to tradycyjna mapka, średnio „współpracuje” z szukającym, zdarzało mi się korzystać z lepszych.
Mix electronics posiada dwie strony internetowe, jedna dotycząca firmy, druga dla sklepu internetowego. Obie są utrzymane w tej samej kolorystyce - biały, niebieski, na stronie sklepowej – pojawia się dodatkowo różowy. Strony są oszczędne, by nie powiedzieć skromne (szczególnie firmowa).Prostota prostotą, ale bez przesady. Plusem tych stron może być „przyjazne traktowanie oczu oglądającego” – umiarkowana ilość migających reklam, pływających banerów, etc. Zaletą strony sklepowej jest przejrzystość, można bez trudu znaleźć szukany produkt. Zdjęcia mogły by być odrobinę większe, ale obszerne opisy produktów są wystarczającą rekompensatą.
„Kontakt z infolinią jest świetny” –napisał jeden z klientów w opiniach o firmie. Może i jest świetny, tylko tego kontaktu nie można znaleźć. Nie ma w zakładce Kontakt i Pomoc. Pojawia się jakby przy okazji, jest na środku strony i można go łatwo przeoczyć. Kontaktować się z firmą można głównie meilowo, a przecież nie wszystkie zdesperowane gospodynie domowe będą miały czas na meilowanie przy okazji kupna wypasionej lodówko – zamrażarki.
Niezapomnianych wrażeń dostarcza lektura wpisów umieszczonych w zakładce „O nas”. Szczególnie jak się je porówna z opiniami zamieszczonymi na forum Gazeta.Praca. Tam co prawda wypowiadają się tylko pracownicy i to przeważnie byli, ale o jakości towarów też mówią. Może warto jednak znaleźć z dwóch, trzech mniej entuzjastycznie nastawionych klientów?
Szanowna Pani Anno.
Dziękujemy za zamieszczenie obserwacji.
Zapraszamy do skorzystania z naszej oferty!
Moja znajomość ...
Moja znajomość z firmą PZU zakończyła się już jakiś czas temu, kiedy jako poszkodowana czekałam prawie dwa tygodnie na likwidatora szkody. A sprawa była dość pilna, jak wszystkie szkody zresztą, ponieważ w moim ogrodzie zaparkował samochód, taranując ogrodzenie i niszcząc kilka całkiem już sporych krzewów. Krzewy można jeszcze było odratować, ale im dłużej czekaliśmy na likwidatora, tym szanse były mniejsze. A poza tym jest regulamin, który precyzuje terminy. Udałam się więc do oddziału na rozmowę. W oddziale okazało się, że to nie ten oddział (chociaż kiedy dzwoniłam wcześniej do firmy kazano mi iść właśnie tam). Ale zanim dowiedziałam się że źle trafiłam, miałam okazję przez kilka długich minut słuchać, jak pani siedząca przy stanowisku z napisem „informacja” ucina sobie pogawędkę z koleżanką. Kiedy już skończyła, nadal nie zwracała na mnie uwagi. W końcu łaskawie mnie poinformowała, że muszę jechać na drugi koniec miasta. Pojechałam i dowiedziałam się, że osoba, która prowadzi moją sprawę jest nieobecna, a tylko ona może mi udzielić jakichkolwiek informacji. Tylko że ja nie chciałam informacji, chciałam likwidatora! Po kolejnym tygodniu czekania i równie długim oczekiwaniu na odszkodowanie postanowiłam zakończyć współpracę z PZU.
W styczniu br. miałam stłuczkę, sprawca szkody był ubezpieczony w PZU, co nieco mnie przeraziło. A tutaj miłe zaskoczenie. Szkodę zgłosiłam przez infolinię, likwidator pojawił się w ciągu dwóch dni, pieniądze na koncie w ciągu tygodnia. Zachęcona jakością obsługi, postanowiłam w przyszłości, przy wyborze ubezpieczenia, brać pod uwagę najstarszą i największą polską firmą ubezpieczeniową. Dzisiaj udałam się do inspektoratu we Wrocławiu, aby zasięgnąć nieco informacji na temat ubezpieczeń zdrowotnych. Pojawiłam się dziesięć minut przed zamknięciem. Stanęłam na środku sali, szukając wolnego stanowiska. Większość stanowisk była „wyłączona z obsługi”, a do tych „włączonych” obowiązują numerki. Numerka nie miałam, ale nadal stałam na środku sali, w nadziei, że ktoś jednak zapyta „w czym mogę pomóc”. Nie zapytał. Ci pracownicy, którzy nie obsługiwali nikogo z taką intensywnością wpatrywali się w ekran monitora, że nie zauważyliby nawet słonia stojącego przed nimi. W drugiej sali było tak samo, jedynie, po kilku chwilach sympatyczna stażystka wykazała zainteresowanie moją skromną osobą. Niestety, była na samym początku stażu, więc niewiele pomogła. Dowiedziałam się tylko, że PZU i PZU Życie to dwie różne firmy, i w tym oddziale o ubezpieczeniach zdrowotnych to się niczego nie dowiem. Wręczyła mi dość krzywo pocięte, odbite na ksero kartki z adresami PZU Życie i zasugerowała kontakt z infolinią.
Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ na stronie internetowej PZU pokazana jest zarówno oferta ubezpieczeń majątkowych i życiowych, co sugeruje że PZU to PZU i w jednym miejscu można załatwić wszystko. Tak więc nie dowiedziałam się niczego. Z infolinią też się nie udało, ponieważ spasowałam po drugiej, długiej próbie połączenia z konsultantem.
Wracając do strony internetowej, to może jest ona nieco ascetyczna ( zimna tonacja kolorystyczna, ale to kolory firmowe), niewiele jest tam migających reklam (na szczęście), nie rzucają się w oczy informacje o wielkości, obrotach, przychodach, misji, etc.(są na stronie, osoba zainteresowana dotrze do nich bez problemu). To co widzimy po otworzeniu strony, to przejrzyście przedstawiona oferta z podziałem na poszczególne typy ubezpieczeń, a po rozwinięciu poszczególnych zakładek pojawiają się szczegółowe informacje, cenniki, regulaminy. Jest to bardzo czytelne, „łatwe w obsłudze”, szybko można dotrzeć do interesujących informacji. Strona to jedyny plus dla firmy, przynajmniej po dzisiejszym kontakice.
Spotkanie nie było planowane, pani siedząca na recepcji natychmiast po moim wejściu do lokalu spytała w czym może pomóc. Po kilku minutach oczekiwania zostałam zaproszona na górę, gdzie pracowali konsultanci.
Konsultant posługiwał się językiem raczej prostym, fachowych określeń używał sporadycznie (na wstępie zaznaczyłam że finanse to dla mnie temat nowy), nie przytłaczał swoją widzą, ani ilością informacji, mimo to temat wyczerpał i odpowiedział na wszystkie moje pytania.
W tym samym czasie odbywało się także spotkanie przy sąsiednim stanowisku. Siedzący tam konsultant, w przeciwieństwie do „mojego” mówił głośno i dość charakterystycznie - jakby męska wersja posłanki Jolanty Senyszyn (ta podobno nad swoim głosem intensywnie pracuje). Momentami skutecznie zagłuszył „mojego” konsultanta, który dla odmiany mówił bardzo cicho (może gdyby jeden z nich zajął stanowisko na parterze problemu by nie było).
Oprócz doniosłego głosu, sąsiedni konsultant dysponował też wyniosłym sposobem bycia ponadto odziany był w garnitur (reszta konsultantów z marynarek zrezygnowała, w końcu to środek lata i upał całkiem spory). Rozumiem, że to firma doradztwa finansowego i dress code obowiązuje, ale jeśli z jednej strony biurka siedzi gość w pełnym garniturze a z drugiej kobieta w bluzce na ramiączkach i w klapkach albo mężczyzna w koszulce i sandałach, to jednak dystans między stronami się zwiększa, i może być peszący, szczególnie dla klienta, który zamiast skupić się na treści skupia się na tym, że jest nieodpowiednio ubrany, i może go to dekoncentrować (a potem będzie mówił że niczego sensownego się nie dowiedział i w ogóle stracił czas).
Wystrój wnętrza – smutne. Fioletowe kwiatki na firmowym parawanie nie wystarczą, może kilka doniczek zielonymi roślinami nadałoby bardziej przyjazny klimat temu wnętrzu (tym bardziej że biuro mieści się w ścisłym centrum Wrocławiu, tuż przy rynku, ulice są wąskie, kamienica przy kamienicy, parkujący samochodów prawie jeden na drugim, a drzewa ani jednego).
I jeszcze ta wykładzina na schodach. Jej stan świadczy o tym, że wiele nóg po niej stąpało – to oczywiście dobrze – ale chyba już pora na zmiany.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.